Recenzja książki: Maximum climbing, Eric Horst
Wolfgang Gullich powiedział kiedyś, że to „Mózg jest najważniejszym mięśniem we wspinaczce”. Nie zginacze palców, nie najszerszy grzbietu ani bicek, ale to szare coś, co większość z nas ma między uszami. Nieodżałowany Wolfgang nie miał oczywiście na myśli tego, że wspinamy się mózgiem, ale to, że mózg (czy raczej umysł) jest główną instancją zawiadowczą naszego ciała. Na początku jest myśl, dopiero potem działanie. Optymista.
Skoro u podstawy każdego działania jest myśl, to właśnie o odpowiednią jakość tych myśli powinno się zadbać. Stąd już blisko do psychologii sportu, która właśnie ma dawać sposoby na radzenie sobie z myślami ograniczającymi nasze sportowe osiągnięcia. Ja dla swoich potrzeb wyróżniam trzy podejścia do wspinania, a więc i do radzenia sobie z mentalnymi aspektami we wspinaczce:
- Droga mistrza Zen. To podejście opisuje Arno Ilgner w swoich Skalnych Wojownikach lub Espresso Lessons. Mamy więc sporo o oddechu, tu i teraz, koncentracji, oderwaniu umysłu od celu wspinaczki, skoncentrowaniu się na procesie, itp. Ze wspinaczy prezentujących to podejście wymieniłbym Chrisa Scharmę.
- Droga skalnego drwala. Idealnym przykładem jest Adam Ondra, pożerający kolejne metry skały w zadziwiająco agresywnym i gwałtownym stylu. Wspinaczom z takim podejściem nieobce jest eksploatowanie organizmu poza granice jego wytrzymałości. Jogin ze swoim świetnym opanowaniem ciała i umysłu jest dobrym niewspinaczkowym przykładem.
- Droga szamana wspinaczki. Tutaj znajdziemy wspinaczy lubujących się w rytuałach przedwspinaczkowych i wszelkich trikach oraz psychologicznych sztuczkach, mających przeważyć szalę zwycięstwa na ich stronę, ewentualnie zatopionych w tym, jak się czują i jaki to będzie miało wpływ na ich wspin w danym dniu. Dobrym przykładem jest Wojtek Kurtyka, który w czasie wspinaczki zawsze wsłuchiwał się w rozmaite odgłosy i doszukiwał się znaków.
Oczywiście nikt z nas nie jest typem idealnym, ale zapewne każdy z nas ciąży w danym kierunku. Poza tym są momenty w całym procesie wspinaczki i przygotowania do niej, gdy bardziej skuteczne jest np. podejście 1, a nie 2. Eric Horst, autor nowej pozycji dotyczącej treningu mentalnego we wspinaczce, Maximum climbing, zdaje się ciążyć w kierunku punktu 3 i 2 z domieszkami 1.
W Polsce wydano dwie pozycje tego autora skoncentrowane głównie na fizycznych aspektach treningu. Nowa książka stylem nie odbiega od wcześniejszych. Mamy więc nieodzowne wykresy, schematy, a przede wszystkim testy. Tych ostatnich jest sporo, co oczywiście ma swoje uzasadnienie, wszak zajmujemy się tak nieuchwytną materią jak umysł, więc duża ilość testów zmusza nas do autoanalizy, od której musi zacząć się proces zmiany. Zanim zaczniemy robić coś dobrze, musimy wiedzieć, jak to robimy w tym momencie. Otwartym zostawiam pytanie, czy oko może siebie zobaczyć…
Horst w Maximum Climbing nie uniknął typowej dla amerykańskich podręczników maniery wodolejstwa i niekończących się przykładów, mających ilustrować wykładane przez niego tezy. Chyba w każdym rozdziale przypomina, że gdyby Edmund Hillary i Lynn Hill tak bardzo się nie postarali, to pewnie by sobie nie poradzili, co po pewnym czasie może zacząć nudzić, jednak dzięki czytelnej strukturze książki szybko zaczynamy wyłapywać te fragmenty, co pozwala na ich ominięcie.
W części wstępnej autor opisuje w miarę aktualne osiągnięcia nauki na polu badań nad psychiką i mózgiem oraz co z nich wynika albo wynikać powinno. Potem mamy pierwszy test, mający zdiagnozować nasze silne i słabe strony, np. lęk przed odpadnięciem, porażką, umiejętność koncentracji czy wizualizacji. Później każdy z tych aspektów omawiany jest szczegółowo w osobnych rozdziałach, rozpoczynających się odwołaniem do naukowej wiedzy, a następnie autor podaje kilka mniej lub bardziej znanych technik radzenia sobie z danym problemem lub rozwijania umiejętności, których nam brakuje. Ostatnia część to przykładowe trzy plany treningowe, przeznaczone dla wspinacza początkującego, średniozaawansowanego i starego wyjadacza. Taka struktura książki pozwala szybko wrócić do ważnych dla nas fragmentów, np. opisów ćwiczeń. Co kilka miesięcy warto również wracać do testów, więc lepiej je sobie w tym celu skserować, żeby nie bazgrać po książce lub po prostu wykonywać je poza stronami książki.
Wiele z zaprezentowanych technik Horst częściowo omawiał w poprzednich książkach, pozostałe możemy znać z innych tematycznych pozycji. Pomimo tego, że znajdziemy również rady niezbyt odkrywcze, każdy znajdzie w Maximum climbing coś dla siebie, bo ilość technik jest bardzo pokaźna. Mnie ujęła Reverse paranoid, czyli dopatrywanie się wszędzie spisku, ale odwrotnego: dopatrywania się zawsze i wszędzie tego, w jaki sposób wszyscy próbują nam pomóc w osiągnięciu celu (byłaby to więc typowa technika z 3 grupy mojej typologii).
Wnikliwy obserwator zauważy, że w książce mamy do czynienia nie tylko z poprawą sfery mentalnej we wspinaczce, ale również w życiu w ogóle, tak więc jest to również podręcznik mówiący o tym, jak być po prostu bardziej skutecznym i szczęśliwszym człowiekiem. I dobrze. Tego nigdy za wiele. Cieszy również częste podkreślanie przez autora, że trening mentalny to nie zabawa na jeden sezon, no chyba że za radą buddyjskich mnichów, za jeden sezon uznamy jedno wcielenie.
Największą trudność psychologom sportu sprawia mierzenie progresu. W przypadku treningu na siłę, czy hipertrofię, nie ma problemu: bicek urósł o 1cm? Jest progres. W martwym ciągu podnoszę 10kg więcej? Jest progres. Jak jednak zmierzyć to, o ile nasza koncentracja na oddechu w czasie wspinaczki jest lepsza niż miesiąc temu, albo to, o ile strach przez lotem paraliżuje nas mniej niż kiedyś? Ta niemierzalność wyników i powolna zmiana stanowią największą przeszkodę przed podjęciem treningu mentalnego, czy też przed wytrwaniem odpowiednio długo, żeby przyniósł on spodziewany efekt. Nowe połączenia pomiędzy neuronami, a więc nowe nawyki powstają długo. Jednak autor Maximum climbing podkreśla, że w przypadku treningu mentalnego pole do rozwoju mamy praktycznie nieograniczone. W treningu ciała w końcu dojdziemy do naszych maksymalnych możliwości, choćby ze względu na wiek, natomiast w przypadku umysłu zawsze jest co poprawić.
Niektórych czytelników Maximum climbing zapewne trochę razić będzie amerykańska maniera Yes you can! Wielu z nas ma raczej sceptyczne podejście do huraoptymizmu i co ciekawe nie jest to tylko domena Polaków, bo również Anglicy (czy może raczej Szkoci), podchodzą do tego z dystansem. Dave MacLeod, polemizując z tym podejściem, napisał: pozytywne myślenie nie jest niezbędne. Sugeruje że zdarzało mu się robić naprawdę trudne drogi w bardzo paskudnym humorze , bo wg niego nie tyle humor jest ważny, co umiejętność skupienia się na samym procesie wspinaczki. Jeśli potrafisz oddać się temu w 100% pomimo paskudnego dnia, masz większą szansę na sukces, niż jeśli masz świetny dzień, ale twój umysł biega we wszystkie strony. Z ciekawości i przekory zapytałem Erica co myśli o słowach MacLeoda. Odpowiedział: I disagree-to be successful and happy you need a positive mind set. But I’m sure some people can climbing well in a pissy mood! (Nie zgadzam się – aby odnieść sukces i osiągnąć szczęście potrzebujesz pozytywnego nastawienia umysłu. Ale wierzę również w to, że niektórzy potrafią wspinać się dobrze nawet w gównianym nastroju!)
Myślę, że tak Eric jak i Dave mają rację, tylko obaj mówią o czymś trochę innym. Można się dobrze wspinać w gównianym nastroju, bo do tego bardzo ważna jest właśnie umiejętność skupienia się na tu i teraz, ale jeśli chcemy przez dłuży czas cieszyć się wspinaczką i życiem w ogóle, jeśli chcemy mieć paliwo do treningów (w szczególności ciężkich treningów), albo chcemy przejść przez okres żmudnej pracy nad słabymi stronami, bądź przeczekać czas rehabilitacji po kontuzji, pozytywne podejście na pewno będzie bardzo ważne. W jego wypracowaniu lub ugruntowaniu może nam pomóc ostatnia książka Erica Horsta – Maximum climbing.