- Home
- Testimonials
Testimonials
- – Cześć Tomasz, kopę lat! – Dzwonił Łukasz. Nie gadaliśmy kilka miesięcy, gdy zrobił sobie przerwę w treningu ze względu na sezon skalny. Ale sezon już się skończył, za oknem wiatr przeganiał zeschłe liście s kąta w kąt.
- – Mam sprawę. 15 października 2023 będę miał egzamin instruktorski z pezety. Muszę się do niego przygotować fizycznie.
- – No kopę lat i fajnie że znowu podziałamy razem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Najbardziej lubię współpracować z konkretnymi ludźmi, którzy wiedzą po co do mnie przychodzą. Łukasz do nich należał. – To zrób testy, te co zawsze i możemy lecieć. Wystartujemy od 1 listopada.
- – Super.
Nie pierwszy to przypadek, gdy miałem kogoś przygotować do egzaminów na instruktora, ale Łukasz nie był już młodzikiem. Plecy trochę niedomagały, przez co odstawił moje ulubione ćwiczenie, czyli martwy ciąg. Masa ciała też nieco podskoczyła, na szczęście tylko 3kg. Doskwierał łokieć tenisisty, ale bez tragedii. Wiedziałem że raczej da radę, chociaż spodziewałem się, że będzie więcej kombinowania przy treningach, niż u osoby młodej.
Łukasz zabrał się do regularnej pracy i nie było dziur w treningu, więc tylko co jakiś czas zagadywałem i upewniałem się, że wszystko ok. Wiedział że jak już się za coś zabiera, to znaczy że jest do tego zmotywowany i nie będzie pod tym kątem żadnych problemów.
Współczynnik wykonanych treningów w aplikacji był wysoki, ale nie zabrakło również wyjazdów na dziaby czy zimowych wyjazdów w ciepłe skalne rejony, np. do Leonidio.
Nie było źle, biorąc pod uwagę, że nie planowaliśmy peaku na ten wyjazd, a wyjazd był tylko właściwie odpoczynkiem w reżimie treningowym.
W kwietniu otworzył sezon na Jurze, zajął się zaległymi projektami, wszystko szło w świetnym kierunku, gdy…
W duchu obawiałem się, że cała praca Łukasza pójdzie na marne, bo wiele osób w takiej sytuacji absolutnie nie ma ani głowy, ani czasu na treningi. Wszyscy wiemy jak działają nasze szpitale i NFZ…
Żeby tego było mało, odezwał się znowu jego kręgosłup. Tym razem pobolewał podczas robienia przysiadów ze sztanga.
- – Podłóż coś pod pięty. – Zasugerowałem. – To zmieni kąt ustawienia miednicy, co wpłynie na pozycję kręgosłupa. Powinno pomóc.
Pomogło, a kręgosłup przestał boleć.
Łukasz nie odstawił treningów. Należał do tych osób, które dzięki treningom mogą zresetować głowę i odsunąć na bok problemy przynajmniej na chwilę. To była dobra decyzja, ponieważ operacje się udały i stan osoby bliskiej się poprawił. Gdyby Łukasz przestał trenować, stan tak samo by się poprawił, ale Łukasz byłby w plecy kilkanaście tygodni treningów!
W połowie sierpnia zadzwonił do mnie znienacka.
- – Masakra! – Wypalił z grubej rury. – Bark mi padł całkowicie!
- – Co się stało?
- – Nie wiem. Na treningu nic, ale obudziłem się rano i nie mogę podnieść ręki, tak mnie bark boli. Kurna, dwa miesiące przed egzaminem
- – Spokooojnie – powiedziałem głosem ujaranego mistrza zen. – Dwa miesiące to dużo czasu, a to że bark cię boli, wcale nie znaczy, że stało się coś bardzo bardzo złego. Ból to złożony temat, niektórzy lekko coś uszkodzą, a boli ich tak, jakby to był koniec świata, a innym możesz obciąć rękę, a będzie ich tylko lekko swędzieć. Idź na USG, do orto i do fizjo. Wrócisz szybciej niż myślisz.
- – Już jestem umówiony na USG.
- – Pamiętaj żeby ci zrobili oba na raz!
- – Ok.
- – Na tydzień odstaw trening i daj znać.
Był załamany, słyszałem to w jego głosie. Wiedziałem jednak, że mówię prawdę. Z doświadczenia wiem, że ból nie jest wyznacznikiem tego, co się faktycznie w tkance stało. To jak bardzo boli uzależnione jest od wielu czynników, a faktyczne uszkodzenie tkanki jest tylko małą cząstką całości. Ból może zależeć nawet od tego, jaki dzisiaj masz humor, czy palisz papierosy, albo co o bólu uważało się w twojej rodzinie.
Po kilku dniach okazało się, że mam rację. Ból odpuścił mocno (ale nie ustąpił), mobilność wróciła, stan zapalny się zmniejszał.
Po kolejnym tygodniu dostaliśmy zielone światło na no-hangi w treningu na palce, a więc idealne narzędzie w sytuacji problemów z barkami.
Pod koniec sierpnia wróciliśmy do treningów. Jeszcze nie na pełnym gazie, ale już nie było dużej taryfy ulgowej.
Łukasz dalej jeździł w skałki, raz w tygodniu szedł na siłkę i trenował z głową. Treningowo szliśmy trochę jak po polu minowym, obserwując co się dzieje z barkami i zmniejszając obciążenie, gdy coś się pojawiało.
Gdy jesteśmy już starsi, nawet niewielka kontuzja może nas wyeliminować na znacznie dłuższy czas ze wspinania niż kiedyś, a to ze względu na to, że nasze zdolności regeneracyjne nie są już takie jak u dwudziestolatka.
Z drugiej strony jednak, gdy już wspinało się tyle lat co Łukasz, jest duża szansa że nie jedną kontuzję się przeszło, a więc nie raz musieliśmy obserwować co się dzieje z naszym ciałem. Nasza świadomość ciała oraz sygnałów potencjalnie krzyczących o kontuzji jest u starszych wspinaczy często znacznie wyższa. Czasami to zaleta, bo wiemy kiedy odpuścić, a czasami to wada, bo bywamy przewrażliwieni…
We wtorek, 10 października 2023r., a więc na 5 dni przed egzaminem zapytał:
Tomek w weekend byłem w skałach, myślisz że przed egzaminem sama siłownia i mobilności wystarczy?
Zasugerowałem mu jeszcze kilka no-hangów. Nie chciałem żeby szedł się wspinać, bo mogłoby się skończyć znowu jakimś zapaleniem. Na siłce miał ustawiony plan nie katujacy barków. Z mobilności nie miał niczego nowego, więc trzymanie się starej rutyny nie powinno niczego popsuć. Jedyne czego potrzebował, to utrzymanie układu nerwowego w gotowości, ale bez nadmiernego obciążenia.
- – Dorzuć do tego kilka nohangów po rozgrzewce i będzie git!
- – Ok.
- – Powodzenia w weekend.
- – Dzięki!
15 października 2023r. w Polsce był dniem ważnym z powodu wyborów parlamentarnych. Naród ruszył na głosowanie i oczekiwał z niecierpliwością na wyniki. W Sokolikach pogoda nie rozpieszczała. Było poniżej 10 stopni, a przez skały przechodziły fale deszczów.
Po ogłoszeniu Exit Poll okazało się, że wygrało PiS ale Opozycja ma większość. O godzinie 22:50 Łukasz wysłał zdjęcie z egzaminowego przejścia kolegi:
- – Był super warun dzisiaj… – napisał. – Na szczęście u mnie lepiej:
- – Masakra – oczekiwałem w napięciu na pozostałe słowa, niczym na wyniki głosowania. Na szczęście trzymał mnie w napięciu krócej niż PKW:
KONIEC I JESZCZE RAZ WIELKIE GRATULACJE DLA ŁUKASZA!
A jeśli jesteś zainteresowany treningiem ze mną, zapraszam tutaj.
Screeny z rozmów same mówią za siebie. W 2022 roku moi podopieczni dali czadu!
Poniżej kilka zdjęć z naszych rozmów.
Mariusza znacie z poprzednich wpisów. W czasie koronowirusowej izolacji nie próżnował!
- “widzę jak przepracowany czas z Tobą dożo mi dał. 16 miesięcy zrobiło kosmiczną różnicę – dziękuję za wsparcie!
- coraz bardziej doceniam trening mocy i siły – bez niego nie wygenerowałbym napięcia do utrzymania się w dachu
- miło widzieć, jak mozolna praca w piwnicy na woodim, która z tygodnia na tydzień nie wydaje się różnić – niby klepię to samo w kółko – skutkuje postępem. Chociażby ciągłe trenowanie pięty.”
Z tym panem pracuję już jakiś czas. Dodam, iż łapie się już na Wspinaczkę po czterdziestce, a nie po trzydziestce!
Poprosił mnie, abym pomógł mu wrócić do wspinaczkowej formy po złamaniu ręki. Z oczywistych względów, ręka była słaba, ale również w ogóle forma mocno spadła.
Powrót do formy był wyzwaniem, ponieważ z jednej strony wszyscy wiemy, jak niecierpliwi potrafią być wspinacze – gdy włączy się nam tryb rumakowania, jesteśmy w stanie zaryzykować odnowienie kontuzji, byle tylko wpiąć się do łańcucha projektu.
Z drugiej strony, gdy wracamy po kontuzji, jest w nas wiele wahania, a nawet zwykłego lęku. Sami powstrzymujemy się od mocniejszego wspinania, przez co nie pojawia się adaptacja i wymarzony progres.
Mimo to małymi, ale bardzo równymi krokami udało się mu wrócić do formy, a nawet z coraz większą śmiałością patrzeć na wspinaczkowe cele.
To co mnie u niego zaskoczyło, to niesamowite podejście do szczegółów oraz ciągła chęć doskonalenia, wręcz cyzelowania techniki.
Cięgle chce się doskonalić. Cały czas inwestuje w swój trening i treningowy sprzęt (a posiada jedną z lepszych domowych ścianek, jakie widziałem, chociaż jest niewielka!).
Z takim podejściem pojawia się również inny problem, bo bywa mocno sfrustrowany, gdy coś nie idzie zgodnie z założonym planem.
Wymaga od siebie bardzo dużo, czasami niepotrzebnie dużo.
Nie tylko pracowaliśmy więc nad stroną fizyczną, ale również trochę nad mentalem.
Z takimi osobami zauważyłem pewien wzorzec – na początku progres idzie powoli.
Wtedy warto łowić nawet najmniejsze sukcesy: każdą sekundę lepszej kontroli ruchu, większą ilość dobrych powtórzeń, minimalnie lepsza forma na treningu, lepsze samopoczucie na drugi dzień.
Wtedy przydaje się dziennik treningowe i nasz bohater takowy posiada. Powiedziałbym że to cała encyklopedia jego treningów, ponieważ znajdziemy tam nie tylko szczegółowe opisy, ale również wiele różnych tabelek i wykresów.
Gdy już jednak uda się takiej osobie ogarnąć swoje największe wspinaczkowe słabości, a najlepiej – zamienić je w siłę, nagle otwiera się worek z dobrymi przejściami.
Taki worek u naszego bohatera otwarł się właśnie teraz. Co ciekawe, widzę że nie tylko wspinaczkowo i treningowo, a w ogóle, stał się o wiele pewniejszy siebie.
To potrafi dać tylko dobrze wykonana praca!
Oddajmy głos naszemu bohaterowi:
“Po trzech dniach restu od pierwszego koronnego wyjazdu, znowu ciśniemy piachy na Batorówku.
Każdy z nas miał bardzo konkretny plan.
Ja “SpongeBob” 7B. Stan przed wyjazdem: w zeszłym roku może trzy próby startowego ruchu w dachu – bezowocne. Podczas wtorkowej sesji pewnie z 6 prób, z czego jedna dała światło nadziei, że może zrobię pierwszy ruch. Wyjście z kolei jest częścią już robionego balda, czyli teoretycznie wiem co robić.
Dogrzewkę robimy na pionach. Wciągamy “Prześną zabawę” 6B+.
Pod SpongeBoboem, baldzie o charakterystycznym kształcie beczki, poznajemy fajną ekipę z Wrocławia/Legnicy, która ciśnie przedłużenie mojego projektu po 7C. W kupie siła. Rady i kibicowanie zawsze mile widziane, szczególnie od spoko ziomków.
Po kilku próbach zrobienia pierwszego ruchu, już w pierwszej sesji nagle czuję, że wiszę w dachu jak pająk. Wszystko zagrało: pięta zaklinowana i ciągnę łydą na maksa (dziękuję sobie za wypracowane godziny z piętą na moim drewniaku w piwnicy), tyłek i korpus napięte, pcham prawą nogą jak trzeba – wszystkie prawa fizyki działają. Daję do pośredniej krawądki i do kanta. Jest! Ale zaczynają się schody. Napięcie było tak mocne, że mogę nie wygenerować siły na wyjście. Ostatecznie próbowałem trzy razy, schodząc do restu i za ostatnim poleciałem jak worek. Lekcja na przyszłość: najpierw wypracować sobie top-out, nawet jeśli go wcześniej robiłem!
Widać, że bald do zrobienia. Kwesta sił i zachowania zimnej krwi. Na szczęście w zeszłym roku oprócz fizycznego, wykonałem też mentalny trening i się nie spinam [UWAGA – nawiązuję Tomek do Twoich rad, po tym jak się spaliłem w Borze]. Zresztą, 7B nie było w planie w tym roku, to jak wejdzie, będzie miły bonus.
Większość dnia chodzimy pomiędzy projektami. Ja tracę jedną sesję na różne próby zrobienia wyjścia, aż w końcu wracam do może mało eleganckiej, ale skutecznej dla mnie metody na wypór lewa ręką.
W końcu około 16:00 przychodzi ostateczny czas na poważne wstawki, bo zapasy sił maleją. Podchodzę do daszku, mega niechlujnie osadzam piętę i od razu lecę na tyłek. Nie wybrało mnie za bardzo, bo nie zdążyłem wygenerować napięcia. Strzepanie buły, parę głębokich oddechów i cisnę. Spinam się cały. Jest. Wiszę. Sięgam do pośredniego i trzymam. Małe bujnięcie i trzymam krawędź. Pięta jak na Super Glue, nie puszcza. Prawa noga też pcha. Mam czas na osadzenie prawej pięty na nowym stopniu i sięgam prawa ręka do krawędzi – teraz Cię nie puszczę. Oddech i chyc do krawądy. O kurde, znowu nie trzyma. Zmęczenie? Schodzę do resta, uspokajam oddech i bardziej statycznie, sięgam i pac. Siedzi. Przerzucam lewą rękę na wypór i reszta to formalność.
Plan na 2020 wykonany z nawiązką.
———————————————————-
UWAGI:
– widzę jak przepracowany czas z Tobą dożo mi dał. 16 miesięcy zrobiło kosmiczną różnicę – dziękuję za wsparcie!
– coraz bardziej doceniam trening mocy i siły – bez niego nie wygenerowałbym napięcia do utrzymania się w dachu
– miło widzieć, jak mozolna praca w piwnicy na woodim, która z tygodnia na tydzień nie wydaje się różnić – niby klepię to samo w kółko – skutkuje postępem. Chociażby ciągłe trenowanie pięty.”
———————————————————
No i tak jak przewidywałem, nasz bohater się rozkręcił. 😀
Jakiś czas później padło kolejnych kilka 7A oraz to ciekawe 7B:
Z Joanną współpracuję już jakiś czas, a poniżej to tylko kilka wycinków z jej wspinaczkowych sukcesów.
Dzisiaj będzie historia Terminatora.
Albo nie!
Historia Człowieka z Żelaza! ;D
No dobra, my tu hichyśmichy, ale prawda jest taka, że Tomasz, dzisiejszy bohater, nosi w sobie ciała obce i to bardzo konkretne.
Miał poważną operację kręgosłupa.
Od tego czasu jego organizm nie działa już tak dobrze.
To co pierwsze rzuciło mi się w oczy, to że Tomasz mocno przemyślał to, gdzie jest i gdzie chce iść.
W końcu nie każdy do wysłanej ankiety dodaje swoje dwie zakładki, z czego jedna to dokładnie rozpisane cele w postaci dróg z każdego możliwego stopnia trudności (w tym tradów), a druga z dodatkowe testy, o które nie prosiłem.
Plan był prosty. Tomasz miał zamiar wspinać się głównie na Jurze, więc nie snobowaliśmy się na wytrzymałość i inne tego typu niezbyt potrzebne rzeczy.
Otwarliśmy treningi siłą (ogólną i specyficzną) oraz ćwiczeniami rehabilitacyjnymi, mającymi na celu wyrównać asymetrie powstałe po operacji.
Po kilku tygodniach doszła moc, oczywiście na odpowiednio dobranym poziomie.
Podopieczny bardzo ładnie realizował plan.
Do otwarcia sezonu w skałach…
Potem upomniało się o niego życie, a do tego postawił na częste wypady w skały (idealnie!), więc wszystko się trochę rozjechało.
I tu się zaczyna ciekawie. Dla mnie planowanie w takiej sytuacji bywa wyzwaniem, bo w zasadzie trudno wtedy bawić się w mocno ustrukturyzowaną periodyzajcę.
Postawiłem na strategiczne wrzutki treningu kluczowych cech motorycznych, zanim to co wypracowane, zacznie się gubić. Żonglowaliśmy też treningami na chwytotablicy.
Im solidniej przepracuje się treningi, tym większą elastyczność ma się później w czasie sezonu i łatwiej zachować to, co się wypracowało. Czasami nawet można pójść do przodu.
To z czym się opierdzielał, to z siłą ogólną. Unikał tych treningów, jak satanista wody święconej.
Ale nic to, poczuje niedługo na własnej skórze, czym to skutkuje. ?
Poniżej możecie zobaczyć, jak fajnie szedł do przodu. To tylko kilka wycinków z naszych rozmów na przestrzeni kilku miesięcy, ale np. 6.4+ w drugiej próbie jest czymś mega!
Nie szukaj więc wymówek w swoich ograniczeniach (parametr, kontuzje, brak kasy, odległość, żona zła, dzieci niedobre, buty niepodklejone…), tylko pracuj z tym, co masz. Zawsze da się pójść do przodu!
„Jeśli uważasz, że coś potrafisz, masz rację, jeśli uważasz że czegoś nie potrafisz, to także masz rację!” Henry Ford
Tomasz, gratuluję! Jedziemy z tym koksem dalej! ?
Zachęcam do skorzystania z pakietu treningowego, który pomógł Tomaszowi w osiągnięciu sukcesu!
Rafał jest moim podopiecznym oraz był uczestnikiem dwudniowych warsztatów wspinaczkowych, które miały miejsce na północy Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Poniżej możecie zobaczyć życiówkę Rafała właśnie z warsztatów. Nie dość że życiówkę, to od razu w stylu OS. 🙂
Sukces, to dowiedzieć się czegoś nowego o swoim wspinaniu, czegoś, co pozwoli nam wdrożyć pozytywne zmiany. Sukces to umiejętność utrzymania chwytu, z którego jeszcze kilka miesięcy temu nie byliśmy w stanie zadać. Sukces to zrealizowanie swojego wspinaczkowego celu.
Moje pisklaki kolejny raz wylatują z gniazda. Tak i Michał na majówkę wyleciał do chorwackiej jaskini Kvarner, żeby sprawdzić w boju efekt naszej półrocznej pracy. Przychodząc do mnie, miał na koncie maksa na poziomie 2 x 6.4, które zrobił w 2017 roku. W 2018 najtrudniejszą drogą było 6.2, co tłumaczył:
ten sezon jest rekordowy pod względem jakichś dolegliwości, co widać po wynikach w skale (problem z łokciami tzw. łokieć golfisty to już od dłuższego czasu, czasami rozgrzewka pomaga a czasami bolą tak, że ciężko butelkę odkręcić, za wszelkie porady byłbym wdzięczny), (prawy bark – coraz lepiej, po regularnych ćwiczeniach z taśmami i trx), ścięgno Achillesa (za ciasne buty wspinaczkowe? dziwna kontuzja powstałą przy zakładaniu buta wspinaczkowego. 3 tyg. nie zakładałem butów do wspinu), naciągnięcie mięśnia międzyżebrowego (3 tyg restu).
Rzekłbym SKS, ale 30 lat na karku nie powinno jeszcze dawać takich objawów. Podejrzewałem (jak zwykle, bo to moje zboczenie ? ), dosyć słabą kondycję ogólną, a w szczególności siłę ogólną. Do tego wspinaczkowy staż Michała wynosił 7 lat, co potrafi już konkretnie nadwyrężyć organizm powtarzaniem ciągle tych samych wzorców ruchowych.
Testy ogólne potwierdziły moje przypuszczenia. Szału nie było. Recepta: zwiększyć ilość żelaza w diecie! Na siłowni dostał dosyć standardowy zestaw, czyli realizację najważniejszych wzorców ruchowych, core oraz dodałem wzmocnienie obolałych łokci.
Po pierwszym martwym ciągu Michał napisał: Ciężar był optymalny, mógłbym minimalnie więcej podnieść. Uśmiechnąłem się pod nosem na świadomość tego, że za kilka tygodni nawet dwa razy większy ciężar nie będzie jeszcze dla Michała dostatecznie duży. Wyniki pozostałych ćwiczeń również pozostawiały wiele do życzenia. W przypadku osób początkujących na siłowni, nie sprawdza się za bardzo skala RPE (ang. Rate of Perceived Exertion, czyli Stopień Odczuwane Wysiłku), ponieważ osoby początkujące wszystko traktują jako prawie że maksa. W szczególności kobiety mają z tym problem. Osoby początkujące nie znają jeszcze granicy swoich możliwości. Mimo to skala RPE, w połączeniu z innymi miernikami oraz zdrowym rozsądkiem i doświadczeniem trenera, może być użyteczna.
Planowanie treningu, to trochę nauka, a trochę sztuka. Korzysta się ze spostrzeżeń naukowców, wiedzy środowiska, własnego doświadczenia oraz intuicji i wyczucia. Wiedziałem że Michał ma spory potencjał siłowy, a braki w tej dziedzinie dają mu najszybszy progres. Dlatego w pierwszych tygodniach pracowaliśmy tylko nad siłą ogólną i wspinaczkową, a objętość atakowaliśmy głównie na towarzyskich zawodach bulderowych. Strategia to świetnie sprawdza się u wielu osób.
Siła rosła zgodnie z planem. Już w styczniu szarpał w martwym ciągu okolice 100kg. Pod koniec stycznia zrobił retesty, z których wynikało, że na chwyto siła wzrosła o ok 20%. Testy ogólne również pokazały progres.
Gdy potwierdziliśmy, że siła fajnie urosła, przyszedł czas na wrzucenie treningu mocy. Tę lubię robić nie tylko na kampusie (może teraz powiem herezję, ale wcale nie uważam kampus za idealny sposób budowania mocy – to jednak jest temat na osobny artykuł), ale również sięgam po rozwijanie ogólnej mocy całego ciała.
Luty to również był czas na wdrażanie sznurka i budowanie objętości. Jak to często bywa, przeskok na liny Michała trochę zdołował. Wytrzymałość leżała (wg niego, bo ja wiedziałem swoje ? ). Nie zniechęcał się jednak, więc wydymka zaczęła wracać bardzo szybko. W marcu zaliczył pierwszy wyjazd w skały. Po powrocie, zapytany, jak było, napisał:
Ok. Ja bylem w nowym rejonie. Puściutko. Fajne skały. Co prawda spadłem z vi.1+ i kierując się zasada ze jak łatwe nie idzie to trzeba się w ciężkie ruty wstawiać, poszedłem na 7c i ci powiem ze rokuje… Generalnie treningi dały rade bo krawądka której trzymam jest przerąbana i chyba z rok temu bym się nie utrzymał.
Pracowaliśmy więc dalej zgodnie z planem. Michał nie opuszczał zbyt wielu treningów. Cieszyłem się również, że nie dopadały go żadne przeziębienia i nie musieliśmy robić nieplanowanych przerw w treningu.
Kolejnego testu sprawdzającego nie planowałem. Testem miał być wyjazd do Chorwacji, gdzie Michał mógł sobie pozwolić na pełne dwa tygodnie wspinu. To dawało szansę na dobre rozwspinanie, jeśli tylko pogoda pozwoli. Wyleciał z gniazda 20 kwietnia 2019 roku. Jego celem było to:
W niedzielę 5 maja Michał napisał:
Rozwspinanie często jest problemem. Brak rozwspinania w połączeniu z podkręconymi oczekiwaniami, wywołanymi dobrze przepracowaną zimą, staje się często jeszcze większym problemem, szczególnie dla kogoś, kto nie doświadczał tego procesu dostatecznie często. Kilka treningowych sezonów zimowych, zakończonych kwadratowym wejściem w sezon skalny, pozwala zrozumieć, ile zajmie nam przywyknięcie do skały, do innej ekspozycji, do braku kolorowych i wielkich stopni, itp. Zanim jednak to się stanie, pierwszy przetrenowany sezon może skończyć się lekką depresją. Ważne jednak, aby dać sobie czas na przeniesienie wypracowanej siły z siłowni i ścianki, w skały. Nie można się poddawać. Michał się nie poddawał. Zanim napisał to co powyżej, napisał to (zamieniłem kolejność, żeby zbudować napięcie niczym w Na krawędzi ? ):
Tak więc z gniazda wyleciał pisklak, a wylądował orzeł! ? Serdecznie gratuluję Michałowi wyniku i lecimy z tym koksem dalej. ?
Jeszcze kilkoro moich orłów krąży po niebie, więc obiecuję również ich historie.
Zachęcam do skorzystania z pakietu treningowego, który pomógł Michałowi w osiągnięciu sukcesu!