- Home
- Testimonials
- Henry
Testimonials
- „widzę jak przepracowany czas z Tobą dożo mi dał. 16 miesięcy zrobiło kosmiczną różnicę – dziękuję za wsparcie!
- coraz bardziej doceniam trening mocy i siły – bez niego nie wygenerowałbym napięcia do utrzymania się w dachu
- miło widzieć, jak mozolna praca w piwnicy na woodim, która z tygodnia na tydzień nie wydaje się różnić – niby klepię to samo w kółko – skutkuje postępem. Chociażby ciągłe trenowanie pięty.”
Z tym panem pracuję już jakiś czas. Dodam, iż łapie się już na Wspinaczkę po czterdziestce, a nie po trzydziestce!
Poprosił mnie, abym pomógł mu wrócić do wspinaczkowej formy po złamaniu ręki. Z oczywistych względów, ręka była słaba, ale również w ogóle forma mocno spadła.
Powrót do formy był wyzwaniem, ponieważ z jednej strony wszyscy wiemy, jak niecierpliwi potrafią być wspinacze – gdy włączy się nam tryb rumakowania, jesteśmy w stanie zaryzykować odnowienie kontuzji, byle tylko wpiąć się do łańcucha projektu.
Z drugiej strony, gdy wracamy po kontuzji, jest w nas wiele wahania, a nawet zwykłego lęku. Sami powstrzymujemy się od mocniejszego wspinania, przez co nie pojawia się adaptacja i wymarzony progres.
Mimo to małymi, ale bardzo równymi krokami udało się mu wrócić do formy, a nawet z coraz większą śmiałością patrzeć na wspinaczkowe cele.
To co mnie u niego zaskoczyło, to niesamowite podejście do szczegółów oraz ciągła chęć doskonalenia, wręcz cyzelowania techniki.
Cięgle chce się doskonalić. Cały czas inwestuje w swój trening i treningowy sprzęt (a posiada jedną z lepszych domowych ścianek, jakie widziałem, chociaż jest niewielka!).
Z takim podejściem pojawia się również inny problem, bo bywa mocno sfrustrowany, gdy coś nie idzie zgodnie z założonym planem.
Wymaga od siebie bardzo dużo, czasami niepotrzebnie dużo.
Nie tylko pracowaliśmy więc nad stroną fizyczną, ale również trochę nad mentalem.
Z takimi osobami zauważyłem pewien wzorzec – na początku progres idzie powoli.
Wtedy warto łowić nawet najmniejsze sukcesy: każdą sekundę lepszej kontroli ruchu, większą ilość dobrych powtórzeń, minimalnie lepsza forma na treningu, lepsze samopoczucie na drugi dzień.
Wtedy przydaje się dziennik treningowe i nasz bohater takowy posiada. Powiedziałbym że to cała encyklopedia jego treningów, ponieważ znajdziemy tam nie tylko szczegółowe opisy, ale również wiele różnych tabelek i wykresów.
Gdy już jednak uda się takiej osobie ogarnąć swoje największe wspinaczkowe słabości, a najlepiej – zamienić je w siłę, nagle otwiera się worek z dobrymi przejściami.
Taki worek u naszego bohatera otwarł się właśnie teraz. Co ciekawe, widzę że nie tylko wspinaczkowo i treningowo, a w ogóle, stał się o wiele pewniejszy siebie.
To potrafi dać tylko dobrze wykonana praca!
Oddajmy głos naszemu bohaterowi:
„Po trzech dniach restu od pierwszego koronnego wyjazdu, znowu ciśniemy piachy na Batorówku.
Każdy z nas miał bardzo konkretny plan.
Ja „SpongeBob” 7B. Stan przed wyjazdem: w zeszłym roku może trzy próby startowego ruchu w dachu – bezowocne. Podczas wtorkowej sesji pewnie z 6 prób, z czego jedna dała światło nadziei, że może zrobię pierwszy ruch. Wyjście z kolei jest częścią już robionego balda, czyli teoretycznie wiem co robić.
Dogrzewkę robimy na pionach. Wciągamy „Prześną zabawę” 6B+.
Pod SpongeBoboem, baldzie o charakterystycznym kształcie beczki, poznajemy fajną ekipę z Wrocławia/Legnicy, która ciśnie przedłużenie mojego projektu po 7C. W kupie siła. Rady i kibicowanie zawsze mile widziane, szczególnie od spoko ziomków.
Po kilku próbach zrobienia pierwszego ruchu, już w pierwszej sesji nagle czuję, że wiszę w dachu jak pająk. Wszystko zagrało: pięta zaklinowana i ciągnę łydą na maksa (dziękuję sobie za wypracowane godziny z piętą na moim drewniaku w piwnicy), tyłek i korpus napięte, pcham prawą nogą jak trzeba – wszystkie prawa fizyki działają. Daję do pośredniej krawądki i do kanta. Jest! Ale zaczynają się schody. Napięcie było tak mocne, że mogę nie wygenerować siły na wyjście. Ostatecznie próbowałem trzy razy, schodząc do restu i za ostatnim poleciałem jak worek. Lekcja na przyszłość: najpierw wypracować sobie top-out, nawet jeśli go wcześniej robiłem!
Widać, że bald do zrobienia. Kwesta sił i zachowania zimnej krwi. Na szczęście w zeszłym roku oprócz fizycznego, wykonałem też mentalny trening i się nie spinam [UWAGA – nawiązuję Tomek do Twoich rad, po tym jak się spaliłem w Borze]. Zresztą, 7B nie było w planie w tym roku, to jak wejdzie, będzie miły bonus.
Większość dnia chodzimy pomiędzy projektami. Ja tracę jedną sesję na różne próby zrobienia wyjścia, aż w końcu wracam do może mało eleganckiej, ale skutecznej dla mnie metody na wypór lewa ręką.
W końcu około 16:00 przychodzi ostateczny czas na poważne wstawki, bo zapasy sił maleją. Podchodzę do daszku, mega niechlujnie osadzam piętę i od razu lecę na tyłek. Nie wybrało mnie za bardzo, bo nie zdążyłem wygenerować napięcia. Strzepanie buły, parę głębokich oddechów i cisnę. Spinam się cały. Jest. Wiszę. Sięgam do pośredniego i trzymam. Małe bujnięcie i trzymam krawędź. Pięta jak na Super Glue, nie puszcza. Prawa noga też pcha. Mam czas na osadzenie prawej pięty na nowym stopniu i sięgam prawa ręka do krawędzi – teraz Cię nie puszczę. Oddech i chyc do krawądy. O kurde, znowu nie trzyma. Zmęczenie? Schodzę do resta, uspokajam oddech i bardziej statycznie, sięgam i pac. Siedzi. Przerzucam lewą rękę na wypór i reszta to formalność.
Plan na 2020 wykonany z nawiązką.
———————————————————-
UWAGI:
– widzę jak przepracowany czas z Tobą dożo mi dał. 16 miesięcy zrobiło kosmiczną różnicę – dziękuję za wsparcie!
– coraz bardziej doceniam trening mocy i siły – bez niego nie wygenerowałbym napięcia do utrzymania się w dachu
– miło widzieć, jak mozolna praca w piwnicy na woodim, która z tygodnia na tydzień nie wydaje się różnić – niby klepię to samo w kółko – skutkuje postępem. Chociażby ciągłe trenowanie pięty.”
———————————————————
No i tak jak przewidywałem, nasz bohater się rozkręcił. 😀
Jakiś czas później padło kolejnych kilka 7A oraz to ciekawe 7B: