Świątynia Czystego 6.2+/3
Za wielką wodą mówi się, że są tylko dwie pewne rzeczy na tym świecie: śmierć i podatki. Ja bym dołożył trzecią: każdy wspinacz chciałby mieć swoje własne miejsce do treningu. Wszyscy z nas zastanawiają się w którymś momencie wspinaczkowej kariery, czy by nie zrobić sobie chociażby ścianki systemowej i campusa. Niewielu udaje się ten pomysł zrealizować, najczęściej z powodu braku funduszy lub odpowiedniego miejsca. Kompletnie mnie to nie dziwi, bo potrzebne fundusze nie są małe i nie mała również musi być przestrzeń niezbędna do wybudowania czegoś sensownego. Braki w funduszach można przezwyciężyć, chociażby poprzez zebranie jeszcze kilku osób do realizacji pomysłu, natomiast z odpowiednim miejscem bywa trudniej. Ja je miałem. No może nie do końca. Ale zacznijmy od początku.
Po kilku miesiącach wspólnych wyjazdów na ściany i w skały, wpadliśmy z Przemem i Rafałem (na potrzeby tego artykułu imiona zostały zmienione w celu ochrony danych osobowych uczestników projektu ;] ) na pomysł budowy ścianki. Za Przemem chodził on już od dłuższego czasu, ale najwidoczniej brakowało mu ostatecznego impulsu w postaci „Nie pierdziel, robimy to!”, bo dopiero po wsączeniu do jego chłonnego umysłu dostatecznej ilości wspinaczkowo budowlanego jadu powiedział „Robimy!” A było to ważne, gdyż to właśnie on był w posiadaniu odpowiedniego miejsca. Czy też może miejsca, które po włożeniu sporej ilości pracy można by przerobić na odpowiednie.
Faza pierwsza – może by się coś z tego dało zrobić
To co musieliśmy zrobić, to… praktycznie wszystko. 😀 Musieliśmy zburzyć część wewnętrznych ścian, wywalić dwoje drzwi z framugami, zasypać i zabetonować od 20 lat nieużywany wychodek, zburzyć zbrojony stalą strop, wykonać wylewkę, na nią położyć drewnianą podłogę, wstawić okno… Wszystko po to, żeby dopiero zrobić pole do dalszych prac. Teraz już wiecie, dlaczego biedny Przemo potrzebował czasu na przetrawienie tematu! Doskonale zdawał sobie sprawę, ile roboty nas czeka. Chociaż może nie do końca, bo pewnie wtedy by się za to nie zabrał… Dał jednak zielone światło, więc na kartce w kratkę z zeszytu od matematyki jego córki stworzyliśmy plan misterny, niczym fabuła Wiedźmina 3, tylko z mniejszą ilością gołych bab, bo koledzy są żonaci.
Była końcówka maja. Słońce zaczynało przygrzewać coraz mocniej. Pomyślałem, że to będzie idealny czas na takie roboty, gdyż niedługo upał przegna nas ze skał i nie będzie tak boleć, że w sobotę, zamiast robić cyfrę, burzymy ściany w starym chlewiku.
Wypożyczyliśmy trochę sprzętu niekoniecznie ciężkiego i wzięliśmy się za robotę.
Faza druga – appetite for destruction
Gdy odpadały pierwsze kawałki stropu, wszyscy czuliśmy się jakoś dziwnie. Dotarło do nas, że żarty się skończyły, a pomysł przechodzi ze świata wspinaczkowych idei Platońskich, do świata materialnego. Mówiąc normalnie: nie było już odwrotu i w cholerę nas to wystraszyło, ale również uradowało!
Z małego kamerlika wysokości 2m zrobiło się boisko stadionowe, gigantyczna hala, silos wysoki prawie na 4m! Czyli tyle ile potrzebowaliśmy na postawienie dwóch paneli i campusa, a może nawet udałoby się wygospodarować jakieś miejsce na żelazo.
Gruz wywieźliśmy szybko, zasypaliśmy wychodek po wcześniejszym częściowym zabetonowaniu go, usunęliśmy zbędne narzędzia tortur.
Lipiec przyszedł jakoś tak niespodziewanie. Ja kolejny raz podniosłem swojego maksa RP, chociaż tym razem nie odbyło się bez konkretnej, głównie psychologicznej walki. Nareszcie poczułem się wolny, wiedząc że nie muszę po raz kolejny wracać do miejsca przeklętego i ohydnego oraz pięknego zarazem, jakim jest Dolina Wrzosy. Mogłem z całym sercem zabrać się za tworzenie naszej Świątyni Czystego 6.2+/3 (soft, one hang, nie ma tyle), przeczuwałem jednak, że nie osiągniemy planowanego terminu ukończenia prac. Liczyłem na to, że już od początku listopada będziemy mogli zacząć ładować. Termin założyłem z marginesem miesięcznego opóźnienia, bo pracując już kilka lat w korpo wiem, że założone terminy projektów rzadko udaje się dotrzymać.
Pierwszy okres prac pamiętam jako „ściemnione najgorsze za nami”. Dlaczego ściemnione? Gdy już wydawało się, że najgorsza robota za nami, nagle przypominało nam się o kolejnej najgorszej robocie czekającej w kolejce. Na pewno była nią wylewka.
Faza trzecia – nie zalewaj
Wylewka schła sobie w najlepsze, a my próbowaliśmy wstrzelić się z wyjazdami w skały w kilka słonecznych dni, albo olewając naszą kochaną matkę Jurę, wybyliśmy za granicę, gdzie problemy ze słońcem występują znacznie rzadziej. Po powrocie z wojaży wzięliśmy się za dokończenie podłogi. Użyliśmy płyt o trzyliterowej nazwie (ale nie OSB), której nigdy nie mogę zapamiętać.
Po położeniu podłogi zdaliśmy sobie sprawę, że tym razem wszystkie najgorsze rzeczy naprawdę zostały zrobione! Przed nami sama creme de la creme, czyli budowa paneli.
Faza czwarta – prawdziwe drewno wchodzi na scenę
W planie były dwa panele. Pierwszym, większym, miał być Moonboard+. Skąd ten plusik? Mieliśmy więcej miejsca niż jest wymagane dla Moonboarda, więc postanowiliśmy je wykorzystać. Drugim panelem miała być ścianka systemowa. Dosyć szybko zrezygnowaliśmy z pomysłu paneli o regulowanym pochyle. Okazało się, że w naszych warunkach gra nie jest warta świeczki i niepotrzebnie przedłużyłaby całą operację.
Długo zajęło nam poszukiwanie sklejki. Do wyboru jest wiele rozmiarów płyt o różnej jakości. Dla nas absolutnym minimum była jakość III, ale obawialiśmy się, że jednak ilość sęków i wad będzie zbyt duża. Postanowiliśmy jednak zaryzykować i zamówiliśmy sklejkę w Krakowie, gdy rzutem na taśmę udało mi się dorwać kolejny obiecujący namiar. Skończyło się na rosyjskiej sklejce I jakości z przodu i z tyłu, w cenie mniejszej niż sklejka Polska jakości III/II. Jestem gospodarczym patriotą, ale nie do takiego stopnia! Transport z Talina przyjechał tydzień później, niż nam to obiecał wiecznie podpity stolarz, co jednak nie było aż taką tragedią, bo i tak okazało się, że na zamówione chwyty do Moonboarda będziemy musieli czekać… miesiąc. W międzyczasie zamówiona ekipa wstawiła okno.
Odebraliśmy sklejkę w miejscowości Orzech niedaleko Nowego Targu. Okazała się jeszcze lepsza, niż sądziliśmy. Wybraliśmy grubość 15mm, zamiast 18mm, zalecanej przez Bena Moona. To właśnie z 15mm najczęściej robi się w Polsce panele i nie ma z nimi żadnego problemu, a cieńsze są nie tylko tańsze, ale i lżejsze, a więc wygodniejsze w obróbce. Na arkusze nanieśliśmy siatkę linii, żeby wiedzieć gdzie wywiercić otwory na gniazda do chwytów. Wyszło ich prawie 500. Zdecydowaliśmy się na chińskie, znowu z powodu oszczędności, chociaż wszyscy sugerowali, że ich jakość jest słaba. Jednak w przypadku Moonboarda nie odgrywa to tak dużej roli, ponieważ tam chwyty przykręca się na stałe i w niezmienionych pozycjach będą one już przez długi, długi czas.
Chwyty w końcu dojechały. Pierwsze co zauważyliśmy, to że są zrobione z innego materiału niż robi się w naszym kraju. Są lżejsze i podobno bardziej elastyczne. Chociaż ich faktura jest chropowata, to nie niszczą tak skóry, ale z drugiej strony, na początku mają trochę słabsze tarcie, które poprawia się wraz z wtarciem w nie magnezji.
Cieszyliśmy się jak dzieci, którym po raz pierwszy udało się kupić tanie wino, jednak paczka z UK musiała poczekać do czasu zmontowania konstrukcji nośnej paneli. Ale z tym była zabawa! Ramy paneli przymocowaliśmy na zawiasach, dzięki czemu później mogliśmy w miarę zgrabnie podnieść je do góry. Panel duży pochylony jest pod kątem 40 stopni jak Pan Ben przykazał, a w połowie krokwi po bokach opiera się na wieńcu, który pozostał po zburzeniu piętra. Górna część ścianki jest przymocowana łańcuchami do ściany przewierconej na wylot, do kątownika zamontowanego po zewnętrznej stronie budynku. W połowie całość złapana jest na sztywno kolejnym stalowym kątownikiem. Mniejsza ścianka i kampus pochylone są pod katem 20 stopni i przymocowane kilkoma kątownikami również do wieńca.
Serce rosło z roboty na robotę.
Trochę zabawy było ze śrubami do chwytów , bo okazało się, że materiał z którego zrobione są chwyty do Moonboarda pozwala na używanie imbusowych śrub nawet na najmniejszych chwytach. Wiązało się to z tym, że musieliśmy dokupić kilkadziesiąt śrub krótkich i nagwintowanych na całej długości.
Faza piąta – przymocowujemy zabaweczki
Na systemówce postanowiliśmy nakręcić chwyty firmy TriPoint ze specjalnej serii System Holds. Plusem jest ich symetryczna budowa lub umieszczenie kilku chwytów w jednej strukturze. W zależności od tego jak je przykręcimy do ściany, z takich układów palców możemy korzystać. W takim jednym placku może być nawet 6 chwytów. Są przyjaźnie wyprofilowane, więc niczego niepotrzebnie nie uciskają, a materiał jest bardzo drobny, skałowstręt nie pojawi się szybko. Zanabyliśmy ściski, klamki, oblaki, placki i kilka innych.
Na campusa zamówiliśmy szerokie listwy z Climbero. Fajnie wyprofilowane, ładne i tanie. Jedyne do czego bym się przyczepił, to mała średnica otworów na śruby. O ile w cienkich listwach jest wystarczająca, o tyle w szerokich już nie bardzo.
Oblaki do campusa postanowiliśmy zrobić samemu. Wystarczył metr rury kanalizacyjnej o średnicy 160 cm. Kątówką przecięliśmy ją na pół wzdłuż oraz w połowie długości. Powstały nam 4 obłe rynny po 50cm. Przymocowaliśmy je śrubami do campusa poprzez klocki, które pozostały po docinaniu krokwi. Górne krawędzie przykręciliśmy wkrętami do listew przymocowanych wewnątrz. Zewnętrzną powierzchnię okleiliśmy drobnym papierem ściernym. Niestety kupiony klej okazał się gęsty, przez co powierzchnia pofałdowała się, co nie wygląda najładniej, ale i tak nie ma wpływu na właściwości tarciowe. Przypomina to trochę fakturę skały. 🙂
Ponad górną częścią Moonboarda, gdzie mamy jeszcze jeden rząd gniazd, wkręciliśmy trzy uszka. Jedno do przymocowania TRX-a, dwa pozostałe do zawieszenia kółek gimnastycznych. Poza tym na pięterku mamy żelazo. Wyzwaniem było wymyślenie ogrzewania. Zdecydowaliśmy sie na gazową nagrzewnicę z dmuchawą.
Epilog? Alibo to prolog?
Tak oto w ciągu pół roku powstała Świątynia Czystego 6.2+/3 (soft, one hang, nie ma tyle). Mieliśmy wystartować na początku listopada, udało się pod koniec miesiąca, więc nie tak źle. Realizacja projektu napawa nas wielką dumą, bo ilość wpakowanej energii była ogromna i udało się przezwyciężyć wszystkie przeszkody (nawet jeśli z powodu dobrego planowania było ich niewiele 😉 ). Świątynia wygląda tak, jak to sobie zamarzyliśmy, pozwólcie więc, że oddalę się na popołudniowe nabożeństwo, mrucząc pod nosem świętą mantrę: bylesienieskasooooowaaaać, bylesienieskasooooowaaaać, bylesienieskasooooowaaaać…
Comments
Witajcie, zamierzam zrobić dziecku ściankę do wspinaczki w domu i się zastanawiam czy bezpiecznie jest zrobić drewniane uchwyty? Te dostępne w sklepach są strasznie drogie, dlatego szukam alternatywy.
Jeśli tylko masz czas, materiał i sprzęt, to jak najbardziej. Drewniane chwyty to fajna opcja. Drewno musi być w miarę wytrzymałe i bez drzazg.
Zależy od drewna, nie może być za miękkie (sosna się nie nadaje). drewniane chwyty trzyma się raczej gorzej niż lepiej, bo mają mniejsze tarcie i prawdopodobieństwo wyjechania (ześlizgnięcia się z ryzykiem kontuzji) z takiego chwytu jest większe niż przy chwytach normalnych o większym tarciu. Za to moc rośnie dużo prędzej, jeśli się nie pokasujesz.